Andrysiak: Uberyzacja gospodarki. Czy chcesz cierpieć w imię wolnego rynku?

Zachwycać się uberyzacją gospodarki to jak świętować własną śmierć. Przedsiębiorcę wymiecie z rynku firma z minimalnymi kosztami, pracownik bez umowy skończy z nosem wlepionym w smartfon, oczekując jakiegokolwiek, choćby najmniejszego, zlecenia. Co gorsza, uberyzacja to naturalna konsekwencja zglobalizowanego wolnego rynku. Może więc trzeba spojrzeć na ten problem inaczej: czy musimy się do tych zasad dostosować, czy je zanegować i zmienić? Innymi słowy: system jest dla ludzi czy ludzie dla systemu?
Dwa tygodnie temu w Magazynie DGP Sebastian Stodolak w artykule „Wszyscy jesteśmy kapitalistami” dokładnie opisał ideologię uberyzacji gospodarki. Ideologię, bo wcale nie chodzi w niej o cięcie kosztów i konkurencję, a o przekonanie, że każdy może być przedsiębiorcą i że każdy odniesie z tego korzyści. To przekonanie niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, stąd właśnie określenie „ideologia”. Termin „uberyzacja” pochodzi od firmy Uber, która stworzyła aplikację kojarzącą klientów i ludzi oferujących usługi taksówkarskie. Dzięki niej może je świadczyć każdy, wystarczy, że ma samochód i wolny czas. W krajach, gdzie Uber działa, taksówkarze zaprotestowali. Bo oni muszą ponosić koszty, płacić podatki, a są wypierani z rynku przez nieuczciwą konkurencję, która dorabia na boku.
Jak pisze Stodolak: „Konflikty między nowym, kruszącym układy rynkowe graczem a starymi wyjadaczami to nihil novi. Powtarzają się od zarania kapitalizmu i opisuje się je jako proces twórczej destrukcji. Uberyzacja daje ludziom szansę na dodatkowy, czasami całkiem poważny zarobek”. I proponuje, za dwoma Brazylijczykami, politologiem Adriano Gianturco i specjalistką od finansów publicznych Lucianą Lopes, wyobrazić sobie „uberyzację księgowości, rynku usług prawnych, rynku medycznego czy edukacji”. Sam „osobiście wyobraża sobie nawet uberyzację dziennikarstwa, która uczyniłaby życie freelancerów znacznie prostszym. Ktoś potrzebuje felietonu do najbliższego wydania gazety? Ktoś artykułu śledczego na konkretny temat albo konsumenckiego raportu? Bardzo proszę. Klikasz i masz”.
No właśnie, tu jest sedno uberyzacji. Jej cicha, acz dramatyczna, konsekwencja. Bo rzecz się sprowadza do jednego: klikasz i nie masz. Pracy.
czytaj całość na stronach Forsal