Rozważania powyborcze

Tak jak już kiedyś pisałem, chcielibyśmy wierzyć, że o wyniku wyborów zdecydował podział na dawne zabory. To wygodna i znajoma narracja – historyczna, niemal geograficzna, a przez to pozornie niezmienna. Ale to już nie wystarcza. Bo prawdziwa mapa podziału przebiega dziś inaczej. Albo inaczej – mapa zaborów nie jest wystarczającym zrozumieniem dzisiejszych wyników…
Dzisiejsza Polska dzieli się nie tyle na „tereny rosyjskie, pruskie czy austriackie”, co na „widzianych i niewidzianych”, „słyszanych i ignorowanych”, „nadążających i gubionych po drodze”. To polaryzacyjny podział na ‚my’ – ‚oni’, ‚swój-obcy’… To podział na tych, którym się udało, i tych, którzy mają poczucie wykluczenia – symbolicznego, materialnego, emocjonalnego…
Co zatem decyduje o poparciu poszczególnych kandydatów? Wydaje się, że granice dostępu: do usług publicznych, do edukacji, do kultury, do transportu, do cyfrowego świata i – co może najważniejsze – do poczucia sensu wspólnoty i sprawczości. Pomiędzy miejscami dobrze skomunikowanymi i tymi, które zepchnięto na margines. Między gminami, gdzie młodzi mają perspektywy, a tymi, gdzie szkoła, sklep i ośrodek zdrowia to przeszłość. Między tymi, którzy czują się obywatelami, a tymi, którzy mają poczucie, że są tylko adresatami decyzji innych.
To linia oddzielenia – fizycznego, ekonomicznego i symbolicznego. Tę granicę znają mieszkańcy wsi peryferyjnych, małych miast odciętych od głównych szlaków, powiatów, do których nie docierają inwestycje ani media. Tam, gdzie ‚państwo’ istnieje tylko jako znak na budynku urzędu, a polityka przypomina teatr transmitowany z innej planety.
To również podział pokoleniowy, choć niekoniecznie wiekowy – bo chodzi o to, czy ktoś ma szansę uczestniczyć w nowoczesności, czy tylko ją oglądać z oddali. Czy ma dostęp do wiedzy, kultury, służby zdrowia, czy doświadcza głównie ich braku. Czy zna swoje prawa, czy tylko obowiązki. Młodzi są coraz bardziej świadomi, i mają oczekiwania… A co dostali? Co im zaoferowano?
Trzaskowski przegrał, bo choć mówił o przyszłości, nie odpowiedział na lęki teraźniejszości. Bo nie da się wygrać wyborów, mając silne poparcie wśród przekonanych, ale nie zdobywając zaufania tych, którzy czują się pozostawieni samym sobie. Nie dlatego, że nie potrafią zrozumieć jego języka, ale dlatego, że ten język nie mówi o ich codzienności… T
Bo na pytanie ‚czy polityka mnie widzi?’ – zbyt wielu ludzi odpowiedziało sobie: nie.
Nie wystarczy mówić o zielonej transformacji, cyfryzacji, europejskości – jeśli to są hasła, które dla wielu brzmią jak opowieść o świecie, do którego nie mają kluczy. A czasem nawet – który im coś zabiera…
Dopóki nie zrozumiemy, że te wybory to nie tylko starcie idei, ale głosowanie emocjami wynikającymi z codziennego doświadczenia życia na uboczu, dopóty będziemy się mylić. Będziemy błędnie diagnozować historię zamiast analizować teraźniejszość. Będziemy mówić o Polsce jako całości, zapominając, że wielu jej mieszkańców czuje się z tej całości wykluczonych…
Nie wystarczy jeździć z kampanią – trzeba być obecnym na co dzień. Nie wystarczy mówić o równości – trzeba ją praktykować w dostępie do szans, usług i godności. Inaczej Polska nadal będzie głosować nie tyle ‚przeciwko komuś’, co przeciwko własnemu poczuciu bycia niewidzianym.