Świat coraz bardziej zaczyna przypominać byłą Jugosławię – poszczególne grupy zmuszone są do współistnienia, a dzielące je różnice służą jako paliwo do antagonizującej polityki w imię partykularnych celów jej autorów.
Nawet w północnoeuropejskich zamożnych społeczeństwach, które w niewielkim stopniu dotknął kryzys ekonomiczny, powstały populistyczne partie ksenofobiczne. Spójność społeczna wielokulturowych społeczeństw, co zauważył amerykański socjolog Robert Putnam, jest mniejsza niż tych homogenicznych. Europejski model socjalny z dużymi transferami społecznymi nie utrzyma się politycznie przy tym poziomie imigracji, bez niej zaś prędzej czy później zbankrutuje z przyczyn demograficznych.
Nie można cofnąć procesów globalizacji, rewolucji komunikacyjnej, dekolonizacji – w każdym razie nie bez jakiegoś ogólnoświatowego załamania, którego konsekwencje byłyby tragiczne. Jesteśmy skazani na ciągłą obecność „innego” w naszym życiu. Dlatego należy znaleźć modus vivendi, które pozwoli koegzystować odmiennościom zarówno w globalnej wiosce, jak i na poziomie państw narodowych.
Problem w tym, że eksploatacja różnic jest paliwem polityki, szczególnie w jej odsłonie z mediów społecznościowych na przestrzeni ostatnich kilku lat. Bezkonkurencyjni w tej dyscyplinie okazali się nacjonalistyczni populiści, paradoksalnie dużo skuteczniej wykorzystujący nowoczesne narzędzia komunikacji niż ich mainstreamowi antagoniści. We współczesnej polityce bardziej niż kiedykolwiek liczą się emocje. Moralizowanie czy podawanie suchych faktów nie przekona nikogo poza już przekonanymi, a i oni pozostaną zdemobilizowani, co pokazały choćby kampania referendalna w sprawie Brexitu i wybory prezydenckie w USA.
Kluczem do sukcesu jest umiejętne kształtowanie dyskursu: tworzenie ram i klisz, które oddziałują na odbiorców, wpływając na to, jak interpretują oni przekazy medialne. Debata o tym, czy imigracja z krajów islamskich nakręca terroryzm, dla przeciwników stygmatyzacji muzułmanów nie może się zakończyć sukcesem. To trochę jak próba odpowiedzi na pytanie: „Czy wciąż bije pan swoją żonę?”. Jedynym wyjściem jest stworzenie własnej przekonującej narracji.
Mamy do czynienia z prawdziwym zderzeniem kultur. W tej, do której większość z nas chciałaby się przyznawać, nie ma miejsca na lincz i odpowiedzialność zbiorową. Prawdziwy podział następuje dziś nie na linii islam–chrześcijaństwo, ale między fundamentalizmem a umiarkowaniem, między trybalizmem a obywatelskością, ciekawością wobec innego a niechęcią do wszystkiego, co „obce”.
Zamiast otaczać się zasiekami z drutów kolczastych, trzeba zwalczyć strach i odkryć na nowo ducha, który pchnął Europejczyków do wielkich odkryć geograficznych i naukowych. Przywołać w sobie otwartość dzieci, dla których inny kolor skóry czy odmienny język porozumiewania się stanowią źródło zaciekawienia, a nie przyczynę odrzucenia. Chodzi o coś więcej niż tylko o model przyjmowania imigrantów – o katalog wartości, według których funkcjonują nasze społeczeństwa. Jak możemy integrować innych, skoro nie mamy pewności, kim jesteśmy?
Nie próbujmy wyłączać mikrofonu populistom, pokonajmy ich na własnych warunkach. XXV numer „LIBERTÉ!” to pierwsze rozpoznanie terenu w tym starciu cywilizacji. Zapraszam serdecznie do lektury.
Numer do kupienia przez sklep internetowy lub w Empikach w całej Polsce