Refleksje po wyborach

Nie ma sensu obrażać się na wyniki wyborów. Demokracja – choć bywa trudna i czasem niewygodna – polega właśnie na tym, że obywatele mają prawo dokonywać wyborów zgodnych ze swoimi przekonaniami, lękami, nadziejami i rozczarowaniami. Zamiast potępiać tych, którzy głosowali inaczej niż byśmy chcieli, warto zadać sobie kilka ważnych pytań. Skąd bierze się tak wysoki poziom poparcia dla kandydatów antyunijnych czy antysystemowych? Skąd ten głęboki brak zaufania do instytucji, mediów i elit politycznych? Dlaczego niektórym ludziom bliżej dziś do tych, którzy obiecują „rozprawę z systemem”, niż do tych, którzy mówią o współpracy i reformach?
Nie chodzi tu tylko o emocje. Za tymi wyborami stoją realne doświadczenia – życia w niepewności, pogłębiających się nierównościach, poczuciu braku wpływu i wykluczenia. Wiele osób nie widzi dziś w Unii Europejskiej gwaranta bezpieczeństwa i rozwoju, lecz raczej źródło przymusu, obcości i niezrozumiałych regulacji. Z kolei „establishment” kojarzy im się nie z przewidywalnością i stabilnością, lecz z obojętnością i arogancją.
Odzyskanie zaufania społecznego to proces długi, ale nie niemożliwy. Wymaga prawdziwego wsłuchania się w głosy tych, którzy czują się wypchnięci poza nawias. Potrzebujemy polityki, która nie tylko mówi o ludziach, ale rozmawia z nimi i przede wszystkim – ich słucha. Potrzebujemy instytucji, które nie tylko zarządzają, ale także rozumieją. I mediów, które zamiast szydzić z wyborców, spróbują zrozumieć, co doprowadziło ich do takich decyzji.
To, co dziś widzimy, to nie tylko efekt złych kampanii czy populistycznych haseł. To sygnał, że coś się psuje głębiej. Ignorowanie tego byłoby błędem – tak samo jak moralna wyższość wobec tych, którzy głosują inaczej. Jeśli naprawdę wierzymy w demokrację i wspólnotę, musimy dziś rozmawiać nie o tym, kto zawiódł, ale jak wspólnie odbudować zaufanie.
