Wszyscy jesteśmy interwencjonistami, czyli o przekrętach intelektualnych.

Ciekawy felieton prof. Jana Winieckiego ze stron Liberte! – czytaj całość na stronach liberte.pl

 

Niestrudzony poszukiwacz intelektualnego wsparcia dla rozmaitych kolektywistycznych – socjaldemokratycznych i innych – idei, red Woś z DGP, odkrył niedawno (i dał temu wyraz w swojej gazecie), że … wszyscy jesteśmy interwencjonistami. Dlaczego? Bo wszędzie przecież władze publiczne wydają jakieś pieniądze, a więc interweniują w gospodarkę. Idąc tropem red. Wosia, nie istnieje więc żadna gospodarka rynkowa, czy planowa; wszystkie są takie same, różniąc się jedynie ilością interwencji i wartością pieniędzy wydawanych przez państwo.

Oczywiście, mogę założyć, że red. Woś, jak ów poczciwy molierowski pan Jourdain dowiedział się – ku swojemu zaskoczeniu – że mówi prozą. To znaczy tym razem, że mówi językiem teorii public choice, wolnorynkowej teorii, która wskazuje, iż istnieje rynek decyzji ekonomicznych i rynek decyzji politycznych i dlatego należy mierzyć wydatki czynione na rynku politycznym (czyli decyzje budżetowe i inne podejmowane przez polityków i realizowane przez biurokratów) według tych samych kryteriów, co decyzje na rynku ekonomicznym. To znaczy oceniać nie tylko możliwość wystąpienia niedoskonałości rynku, ale także możliwość wystąpienia niedoskonałości państwa, ponieważ decydenci – politycy i biurokraci – mają (jak wszyscy!)  s w o j e  w ł a s n e   interesy.

Ale wątpię, by entuzjazm odkrywcy prawd dawno odkrytych wynikał z uprzedniej niewiedzy. Znacznie większe jest prawdopodobieństwo, że mamy do czynienia z użyciem owego odkrycia o interwencjonizmie w taki sposób, w jaki przysłowiowy pijak używa latarni, tzn. dla podparcia się, a nie dla oświecenia. A więc idzie o pewien dobrze znany w dyskusji naukowej rodzaj przekrętu intelektualnego.

Sam zderzyłem się w latach 90. z podobnym przekrętem na temat prywatyzacji. Na jednej z konferencji pewien przeciwnik transformacji sformułował podobną „podpórkową” tezę. Mianowicie, że nie ma gospodarek o własności państwowej, czy gospodarek o własności prywatnej, lecz są same gospodarki mieszane, bowiem wszędzie w sektorze przedsiębiorstw są jakieś firmy państwowe i prywatne.

Oczywiście, ta teza – równie bałamutna, jak teza red. Wosia, iż wszystkie gospodarki są interwencjonistyczne – też miała swój cel. Mianowicie stanowiła wstęp do uzasadnienia, iż nie trzeba przeprowadzać prywatyzacji, ponieważ wszędzie są i państwowe i prywatne firmy.

Zareagowałem na ten przekręt intelektualny i mając w pamięci dane zabrałem głos w dyskusji. Narysowałem na tablicy oś z jednym biegunem 100% wartości produkcji firm państwowych i drugim biegunem 100% wartości produkcji firm prywatnych. Potem, umiejscowiłem na osi gospodarki zachodnie: od USA, czy Nowej Zelandii z 98-99% wartości produkcji firm prywatnych do tych z najmniejszym udziałem firm prywatnych, czyli Austrii, Włoch, czy Francji, z udziałem 85-90%. Potem w pobliżu drugiego końca osi umiejscowiłem gospodarki komunistyczne z wartością sektora tzw. uspołecznionego od 100% w ZSSR do ok. 80-85% wartości produkcji sektora państwowego i quasi-państwowego w tych z największym udziałem sektora prywatnego (głównie w rolnictwie zresztą), czyli Jugosławii, Węgier i Polski. Około dwie trzecie narysowanej osi pozostało  p u s t e.

Mieliśmy, więc, do czynienia z dwoma zbiorami gospodarek, nie mającymi ze sobą nic wspólnego. I dlatego właśnie trzeba było przeprowadzać prywatyzację, aby znaleźć się w drugim z tych zbiorów, czyli w kapitalistycznej gospodarce rynkowej z  d o m i n u j ą c ą  własnością prywatną. I z tych samych powodów trzeba przeciwstawiać się przekrętowi w kwestii tego, że wszyscy jesteśmy interwencjonistami. Jesteśmy, ale różnimy się, jak dzień od nocy…