Zbigniew Galor (1952-2017)
Dzisiaj pożegnałem swojego przyjaciela, profesora i niezwykle bliską mi osobę – Zbyszka Galora.
Profesora Galora poznałem na studiach, w 1997 roku, uczył mnie socjologii, wtedy jeszcze nie czułem tej więzi, która miała zrodzić się za kilka lat. Dwa lata później miałem z Nim politykę społeczną. Pamiętam, jak poszedłem zapytać o ocenę z egzaminu. Zaprosił mnie na rozmowę. Dyskusja trwała długo, rozmawialiśmy o polityce społecznej, poziomie życia, wykluczeniu, Fundacji Barka, Polskiej Akcji Humanitarnej, istocie pomocy wykluczonym. Po wyjściu w indeksie zauważyłem ocenę celującą (6.0), chociaż takich na studiach się nie daje, sprawiała mi wielką satysfakcję. Później znowu te relacje uległy osłabieniu. Nauka, egzaminy, zaliczenia przedmiotów. Relacje z Profesorem Galorem ponownie nawiązałem będąc już po studiach doktoranckich. Kiedy dowiedział się, że zajmuję się poziomem życia, ubóstwem i wykluczeniem zaprosił mnie do współpracy. Zaproponował członkostwo w radzie naukowej zeszytów naukowych „Z warsztatu badawczego Katedry Nauk Społecznych”. Dla młodego doktora to było niezwykłe wyróżnienie. To był moment, gdy narodziła się między nami sympatia. Później pojawił się pomysł współpracy z Barką oraz Międzyśrodowiskowa Grupa Badawcza „Margines Społeczny Poznania”, do których każdorazowo mnie zapraszał. W tym czasie miałem okazję poznać Go jeszcze lepiej. Zadziwiało mnie jego podejście do życia. Otwartość. Ciepło. Poświęcenie. To niesamowite, gdy własne pieniądze inwestował w badania, pozwalające zrozumieć ludzi wykluczonych. Kiedy dostał pieniądze za magistrantów, stwierdził, że idealnie się składa, bo może je przeznaczyć na badania. Kupował kanapki na spotkania, dbał, by zawsze były ciastka i kawa. Podziwiałem Go, za jego upór w badaniach. Za poświęcenie dla nauki. W okresie tym widywaliśmy się nie tylko co miesiąc na seminariach i spotkaniach grupy, ale wtedy narodziła się nasza „tradycja” obiadów comiesięcznych. Zielona Weranda, Tawerna lub „U Przyjaciół”. Wspólne rozmowy, dyskusje, a przede wszystkim plany dotyczące dalszych badań, na które ciągle brakowało pieniędzy i czasu. Nieustannie w okresach słoty i chłodu pytał, czy nosze szalik i czy mam ciepłą czapkę. Tradycyjnie w każdym mailu pytał się o moje zdrowie, starannie tłumacząc, jak z jego kondycją. Na naszych spotkaniach nigdy się nie spieraliśmy, no może tylko o to, że jakoś zbyt często wypadała jego kolej płacenia za obiad. Wystarczyła chwila nieuwagi, a on płacił za rachunek. Po jakimś czasie, stało się to nawet zabawą, kto pierwszy zdoła zawołać kelnerkę i zapłacić. Jeśli kawa to tylko podwójna, mocna jak smoła, jeśli ciasto, to zwykle szarlotka bez bitej śmietany. Czasami spotkania w domu, u mnie, czy Jego i jego żony Ilony – równie przyjaznej jak i Zbyszek. Niemal na każde spotkanie Zbyszek przynosił mi ksera artykułów, które warto przeczytać, książki, które pasjami kupował. Mówił o Baumanie, Simmlu i innych wielkich myślicielach. Nie zawsze podzielałem jego poglądy, a On nie zawsze zgadzał się z moimi, ale zawsze je szanowaliśmy. Czułem, że każde spotkanie jest dla mnie ucztą duchową. Wzbogacały mnie, rodziły pytania, formułowały odpowiedzi, kierunkowały myśli, na powstające problemy, otwierały na nowe wyzwania.
Był pierwszą osobą, która przeczytała moją książkę habilitacyjną. Miał mnóstwo pytań. Niczego nie narzucał, siał wątpliwości… Mówił „popraw, jeśli uważasz, że powinieneś”. „Rozwiń, bo to ważne”. „Czy na pewno tak jest?” Jego pytania pozwoliły na ostatnie poprawki, które niewątpliwie wzbogaciły moja książkę, a i z pewnością przyczyniły się do sukcesu.
W grudniu była konferencja w Szczecinie, na którą oczywiście mnie zaprosił, powierzając ważną rolę moderatora dyskusji i członka Komitetu Naukowego. Później jeszcze ostatnia nasza wspólna kolacja – wątróbka i policzki wołowe. Och, jakie smaczne. Wtedy mu powiedziałem, że Go bardzo cenię. Chociaż myślę, że zawsze to wiedział. Powiedziałem, że kiedyś jego portret zawiśnie u mnie w pokoju 🙂 23 stycznia byliśmy umówieni do Zielonej, jednak w poniedziałek zadzwonił, że musimy przenieść spotkanie na następny tydzień, bo źle się czuje. Przenieść! Nie odwołać! W piątek telefon od Basi, naszej przyjaciółki, że Zbyszek odszedł. Szok. Niedowierzanie. Czy to możliwe? Już mnie nie zapyta o szalik? Już nie podaruje kser z ciekawymi artykułami? Już razem nie zbadamy wykluczonych? Nie sprawdzimy, czy ich sytuacja w Poznaniu się poprawiła? Kto mnie zaprosi na obiad i ukradkiem za niego zapłaci? Komu wezmę drugą książkę na konferencji?
Dla mnie zawsze będziesz! Nie mówię żegnaj… do zobaczenia. Szykuj badania wśród tych co już odeszli, a ja jak tam dojdę to na pewno Tobie pomogę.
Efektem naszych badań była przyjaźń, która będzie trwać…